Ángeles Caballero: „Bycie kobietą oznacza, że będziesz dobrze opiekować się innymi i że będziesz to kochać”.

„Gdzie byli Manolo i Juli, których pamiętałem? Ojciec, który nosił garnitur i krawat, żeby jeść raki i polerować swojego Mercedesa Benza, był teraz staruszkiem pełnym wątpliwości i drżenia. Matka, która nigdy nie wychodziła z domu bez szminki, ta, która przysięgała, że nie nosi spodni i kochała lakier do włosów, teraz nosiła dres, trampki i kilka szwów na ustach”. W książce Los parques de Atracciones tambén cerrados (Arpa) Ángeles Caballero Martín opowiada historię swojej rodziny, a w szczególności historię powolnego upadku rodziców, naturalnego procesu, który sprawia, że stają się oni zależni od swoich dzieci , w odwróceniu ról, jakie odgrywali w pierwszej części życia.
Książka jest zarówno kroniką, jak i zbiorem wspomnień . I w pewnym sensie przypomina to strukturę opowieści, jaką teoretyzował Ricardo Piglia: dwie historie, jedna opowiadana, a druga ledwo dostrzegalna, która eksploduje pod koniec.
Tematy się zmieniają, leki zaczynają zajmować znaczną część rozmów , hospitalizacje stają się częstsze, zmienia się nawet skład lodówki, a insulina zastępuje jajka. Jednak historia tej katastrofy statku, przedstawiona etapami, nie brakuje też humoru , z opisami obsesji Julii i Manolo, rodzinnych potyczek, a nawet dialogów po diagnozach medycznych. W istocie Caballero Martín powie, że pisząc to dzieło „płakał bardziej ze śmiechu niż ze smutku”.
Urodzona w Madrycie w 1976 roku, dziennikarka dzienników El País, Cadena Ser i kanału telewizyjnego La Sexta , teraz przebywa w barze hotelu Recoleta, niemal w półmroku. Za jego krzesłem widać światła laptopów dwóch mężczyzn, którzy bez przerwy piszą i prowadzą rozmowy wideo. Owalna twarz autora, bardzo jasna skóra i czerwone usta kontrastują z ciemnością miejsca. W rozmowie z Clarín odtwarza historię swojej rodziny, zastanawia się nad przyszłością z mniejszą liczbą dzieci i większą liczbą starszych dzieci, a także porusza dylematy, które nadal ją dręczą, gdy rozważa decyzję o umieszczeniu matki w domu opieki.
– Podkreślasz, że w twoim przypadku „ludzie głosowali na prawicę, ale bez przechwalania się i robienia hałasu, i nie zwracając najmniejszej uwagi na Serrata, Aute i hiszpańską transformację”. Czy uważasz, że tego typu rodziny są niedostatecznie reprezentowane w literaturze hiszpańskiej?
– Niestety, moja wiedza na temat literatury hiszpańskiej jest zbyt mała, aby móc to stwierdzić. Wierzę, że skupienie się na tych rodzinach i ludziach, którzy w muzyce czy literaturze odnieśli się do tej kultury, było o wiele bardziej cenione niż na innych postaciach ściślej związanych z popularnością. Ludzie z niższym wykształceniem zawsze byli pogardzani. Zawsze starałem się głosić to, co jest popularne. Od pewnego czasu ośmielę się stwierdzić, że w Hiszpanii można zaobserwować pewnego rodzaju aprobatę dla popularyzacji, co moim zdaniem ma mniej wspólnego z uznaniem zasług poszczególnych autorów czy śpiewaków, a raczej z faktem, że sama społeczność intelektualna przyznała tym autorom własny znak jakości i poparcie. W moim domu było niewiele książek, rodzice nie mieli wykształcenia, a w rodzinie było tyle miłości i humoru, że chciałam oddać hołd rodzinom takim jak moja i rodzinom moich przyjaciół, które zasługują na uznanie w historii Hiszpanii i każdego innego kraju.
– W książce wspominasz jako punkt zwrotny zmianę, jaka zaszła w składzie lodówki w domu twoich rodziców; więcej wstępnie ugotowanego jedzenia, puste przestrzenie, insulina zamiast jajek. Jakie inne zmiany zauważyłeś w tym domu, które wskazywały na wewnętrzną zmianę epoki?
– Do ostatniej chwili utrzymywałem kontakt telefoniczny z rodzicami, rozmawiając trzy, cztery razy dziennie. Jednym z sygnałów, który można wykryć dopiero po upływie pewnego czasu, jest sposób kierowania komunikacji w trakcie połączeń. Wcześniej to ja dzwoniłam, żeby się dowiedzieć, jak coś zrobić, jak przygotować przepis. A nagle sytuacja się odwróciła – prosili o pomoc, np. „włóż tabletki do pudełka” albo „pomóż mi zinterpretować to, co powiedział lekarz” lub o coś związanego z technologią. I jest jeszcze jedna sprawa – ponieważ nie mam prawa jazdy, pojechałem pociągiem, żeby ich zobaczyć, i to ja przywiozłem im jedzenie, a nie odwrotnie. Teraz to moi rodzice musieli być nakarmieni i otoczeni opieką. Teraz soczewica i fasola poszły w innym kierunku.
Hiszpański dziennikarz Ángeles Caballero w Buenos Aires. Zdjęcie: Martín Bonetto.
– W książce pisze Pan, że rodzice stają się dziećmi, ale jednocześnie pozostają dorosłymi. Taka sytuacja często powoduje napięcia. W jaki sposób zostały przetworzone?
– Nie wszyscy z nas są rodzicami, ale wszyscy jesteśmy dziećmi. Kiedy dochodzi do odwrócenia ról, kiedy ojciec i matka przechodzą proces pogorszenia, uświadamiamy sobie ogromny opór, jaki napotykają, i ja to zrozumiałam. Byli szczególnie odporni na to, co uważali za ingerencję w ich uprawnienia. Moja matka zwykła mawiać: „Ty rządzisz w swoim domu, ale ja rządzę w swoim”. Odmowa przyznania, że są pewne rzeczy, których nie potrafisz już dobrze zrobić lub których nie potrafisz zrobić. Nawet jeśli dobrze sobie poradzisz z kartkami, będą chwile, gdy będziesz odczuwać ból pleców i ktoś inny będzie w stanie zrobić to lepiej. To były skomplikowane chwile dyskusji. Większość czasu przegrywałem. Wygrałem bardzo rzadko (śmiech).
– Co było najtrudniejsze do zaakceptowania dla Twoich rodziców w związku ze zmianą władzy, która następuje wraz z wiekiem?
– Myślę, że mój ojciec był osobą, która się poddawała. Dawał jasno do zrozumienia, że to go dręczyło, ale ostatecznie zdał sobie sprawę, że są pewne rzeczy, które pomagały mu poczuć się lepiej. Mój ojciec zawsze pracował poza domem. Dla mojej matki dom był twierdzą, bunkrem. To była Julikracja i ona jedna rządziła. Pracownicy, którzy pracowali w domu, musieli przestrzegać Dziesięciu Przykazań mojej matki. Kiedy to ty musisz mu powiedzieć, że łóżko nie jest już odpowiednie, że spadnie z niego, albo że przyniesiesz mu jedzenie, to wszystko jest bardzo trudne. Czasami mówiłem jej: „Mamo, czy ty zdajesz sobie sprawę, że kłócimy się o to już od pół godziny?” Była uparta jak osła. Dlatego jego przyjęcie do ośrodka było dla niego emocjonalnie zabójcze. Opuścił miejsce, gdzie rządził wszystkimi, gdzie nikim nie rządził, gdzie nie podejmował decyzji. Zrozumiałem, że być może była to zmiana… nie do końca sprawiedliwa. To czasami skłania mnie do ponownego przemyślenia modelu mieszkaniowego w Hiszpanii. W Hiszpanii są to bardzo duże rezydencje, do których wchodzisz i musisz pogodzić się z tym, że jeśli do dnia poprzedniego lubiłeś wstawać o 11 rano, to obudzą cię o 8:30, a jeśli ci się to nie podoba, to jest mi bardzo przykro. A jeśli masz ochotę obejrzeć jakiś konkretny program telewizyjny, możesz go po prostu nie oglądać. To było dla niej skomplikowane i bardzo smutne, bardzo smutne… bardzo smutne.
– W książce wyrażasz ambiwalentne uczucia dotyczące decyzji o umieszczeniu matki w domu opieki. Nie jest powszechną cechą przyznawanie się do takich uczuć publicznie…
– Nie rozwiązałem tego. No cóż, spójrz, mój układ odpornościowy ulega zmianom. Czasem zadaję sobie pytanie: „Czy postąpiłem właściwie?” W dniu, w którym czuję się optymistycznie, odpowiadam: „Powinienem był to zrobić, bo gdybym wyszedł ze szpitala i wrócił do domu, prawdopodobnie wziąłbym butelkę, upadł i umarł”. Ludzie, którzy mnie kochają, też mi to mówią. „Dałeś mu, jak w grze w paintball, dodatkową grę.” Ale prawdą jest, że chociaż była kobietą bardzo autorytarną, myślę, że ja również byłem autorytarny, podejmując za nią decyzję i przyjmując ją wbrew jej woli. To nie było dla mnie łatwe. A moja siostra postanowiła przekazać mi tę odpowiedzialność.
– W Twojej rodzinie powszechnym powiedzeniem było: „cokolwiek zrobisz dobrze, to zrobisz dobrze”…
– Co można uznać za komplement, ale jest to też ogromny problem, który w Hiszpanii wiąże się z ogromną odpowiedzialnością, z którą nie zawsze sobie dobrze radzi. To tak jakby powiedzieć: „No cóż, rób co chcesz”. I to jest ogromna odpowiedzialność, ogromny ciężar. Nadal zastanawiam się, w jakim stopniu my, dzieci, mamy władzę decydowania o tym, jak ma się zakończyć życie naszych rodziców. Każda odpowiedź była skomplikowana. Gdyby moja matka wróciła do domu, potrzebowałaby całej armii ludzi, którzy by się nią zaopiekowali. Decydujący wpływ na moją decyzję miał alkoholizm mojej matki. Dużą część obowiązków związanych z opieką nadal ponoszą kobiety. Zakłada się, że jako kobieta będziesz bardzo dobrze opiekować się innymi i że będziesz to lubić. Podobnie jak dziedziczy się rolę, tak też dziedziczy się poczucie winy i nigdy nie można sobie z tym poradzić właściwie. Czas tak cię wykańcza.
Hiszpański dziennikarz Ángeles Caballero w Buenos Aires. Zdjęcie: Martín Bonetto.
– Kilkakrotnie wyjaśniasz, jak twoja matka daje ci bezpośrednio do zrozumienia, że nie chce pozostać w domu opieki i chce, żebyś ją stamtąd zabrał. Jaki był moment, kiedy powiedziałeś jej, że przyjmiesz ją do tej placówki?
– Pamiętam, bo jej nie powiedzieliśmy, tylko zabraliśmy ją od razu. Po nocy objawów odstawienia lekarz powiedział mi: „Są dwie opcje. To, czego właśnie doświadczyłaś, to objawy odstawienia. Albo zabierzesz ją do domu i będziesz musiał ją monitorować w najdrobniejszych szczegółach, ponieważ potrzebuje tego jak benzyny, albo jeśli wyeliminujemy alkohol, musimy podać jej serię bardzo silnych środków uspokajających”. Wybrałem drugą opcję i szybko zacząłem szukać mieszkania. Kiedy ją wypisali, zabraliśmy ją i przyjechała praktycznie śpiąca. Skomplikowana część nastąpiła, gdy się obudził... gdy odzyskał przytomność, rozpoczął swoją operację, dając mi jasno do zrozumienia, że... „dostałeś to, czego chciałeś, to było to, czego chciałeś”. To było bardzo trudne, bardzo brutalne i bardzo agresywne. Czułam, że personel ośrodka bardzo mnie wspiera. Nie odważyłam się skonfrontować z matką. Personel wpadał w złość i mówił: „Przyprowadziła cię tutaj, żeby się tobą zaopiekować. Jeśli będziesz ją tak obrażać za każdym razem, gdy przyjdzie, to upewnisz się, że nie wróci”. Może to postawiło mnie w niezręcznej sytuacji. Chciałem, żeby moja matka mnie kochała. Nawet jeśli nie zaakceptował tej decyzji, zrozumiał, że była to najlepsza rzecz, jaka mogła nam się przydarzyć. Dla kogoś tak trudnego jak ona, choroba okazała się być jego ucieleśnieniem. Myślę, że udało nam się zbudować coś pięknego. Mój ojciec był bardzo wyluzowaną osobą, ale nie chcę, żeby było tak, że mój ojciec był świętym, a moja matka czarownicą. Oboje dali mi mnóstwo miłości.
– Twoja matka zmarła na początku pandemii i lockdownu wprowadzonego przez władze. Czy uważasz, że przechodzenie przez tego typu sytuacje pozostawia trwałe blizny psychologiczne?
-Całkowity. Pandemia zmieniła wszystko... nie móc się pożegnać... ta wątpliwość dręczy mnie coraz mniej, ale czasami idę na cmentarz i mówię: „A co jeśli jest tu naprawdę jakiś mężczyzna z Asturii, dla którego składam kwiaty?” Pozostawiło to ślad na nas wszystkich. Jak to się stało, że nie zwariowaliśmy?
– Rodzi się coraz mniej dzieci, a wraz ze wzrostem średniej długości życia będzie przybywać osób starszych. Co oznacza to połączenie?
– To beczka prochu. Słuchaj, miałem dwie skargi: jedna pochodzi od rodziców, którzy mają tylko jedno dziecko i mówią: „Ten biedny facet będzie załamany”. Innym powodem do żalu jest liczba bezdzietnych przyjaciół, którzy w wieku 50 lat myślą: „A co, gdy zachoruję?” Niektórzy mówią: „No to stwórzmy coś w rodzaju komuny hipisowskiej, w której żyliby ludzie bezdzietni”.
– Czy podczas pisania tej książki, poza wpływami, przychodzili Panu na myśl jacyś autorzy i dzieła związane z tematem?
– Kiedy wpadłem na pomysł, żeby to napisać, wydawca i przyjaciele polecali mi książki. „Musisz przeczytać tego i tamtego” – powiedzieli mi. Nie zwróciłem uwagi na żadnego z nich. Moją jedyną boginią literacką jest Nora Ephrhon, która nie ma nic wspólnego z tym, co napisałam. A gdy to pisałam, płakałam bardziej ze śmiechu niż ze smutku.
- Urodził się w styczniu 1976 roku w Madrycie, ponieważ w jego mieście, Getafe, nie było szpitala. Studiowała dziennikarstwo z powołania i nadal się tym zajmuje, mimo rozczarowań i zmęczenia, które przychodzą z wiekiem.
- W swoim zawodzie zajmował się po trochu wszystkim: pisał dziesiątki streszczeń i komunikatów prasowych, dopracowywał materiały sponsorowane, redagował, przeprowadzał wywiady z wieloma osobami i zajmował się wieloma zadaniami związanymi z dopracowywaniem szczegółów.
Hiszpański dziennikarz Ángeles Caballero w Buenos Aires. Zdjęcie: Martín Bonetto.
- Otrzymała również nagrodę dziennikarską i napisała rzeczy, które jej matka, nieskłonna do pochlebstw, nazwałaby „efekciarskimi”.
- Dwukrotnie proponowano jej stanowiska kierownicze: zastępcy redaktora naczelnego gazety (w zamian za zgodę na nieposiadanie dzieci) i kierownika działu (tego samego dnia, w którym wróciła z pierwszego urlopu macierzyńskiego, w związku z czym musiała zrezygnować z pracy w skróconym wymiarze godzin).
- Obecnie pisze kroniki polityczne i społeczne dla El País, występuje w SER i La Sexta.
W pobliżu znajdują się również parki rozrywki, przy Ángeles Caballero Martín (Arpa).
Clarin